No i nadszedł długo oczekiwany urlop. Wyjeżdżamy w niedzielę po południu, w uszach mając jeszcze dźwięki weselnej muzyki, która grała nam noc wcześniej. Pierwszy odcinek, przez Słowację aż pod granicę węgierską, jedzie się znakomicie. Chmury zasłoniły palące słońce, upał miał nas nie zamęczać aż do Macedonii. Nocujemy na Słowacji, a w poniedziałek przejeżdżamy całe Węgry. Na granicy z Serbią, stojąc w niewielkiej kolejce, obserwujemy obóz uchodźców.